Moja historia

Moje życie było jak labirynt..
Bezdech…
Rodzina, mieszkanie, samochód, wakacje, super praca w korporacji. Wszystko to miałam. Wydawałoby się “żyć – nie umierać”. Z zewnątrz ładnie, ale w środku? Praca pochłaniała mnie na tyle, że doszłam już do stanów budzenia się w środku nocy i pisania maili. W dzień nie zdążę… Nadgodzin już nie liczę, ale generalnie jest super, awans za awansem. Niektórych się zupełnie nie spodziewałam. I tylko czasem zaczynam zauważać, że ta praca mnie męczy niemiłosiernie. Że mnie nie interesuje. Tłumaczenie się z cyferek, zmiany co 3 miesiące. Przestaję widzieć sens. I to męczy mnie jeszcze bardziej. Nie śpię, płaczę w ukryciu i powoli przestaje oddychać ze stresu i zagubienia. Klasyczne wypalenie. Ale wszyscy mi gratulują i mówią że super… Naprawdę? Tak, jasne, pewnie tak trzeba.

W ciemności

Jako dziecko myślałam, że dorośli wszystko wiedzą. Miałam taką pewność, że jeśli mówią że coś mam zrobić to znaczy że robią to dla mojego dobra. Szczególnie, że mówili to z taką pewnością „Nie dyskutuj, tak zrób i już, wiem lepiej”. Potem myślałam, że w ogóle wszyscy dookoła wiedzą lepiej… Nie mieli problemów z podejmowaniem decyzji, wiedzieli od razu co zdecydować. Ja nie. Widać wiedzą lepiej. Wydawało mi się, że dlatego „oni” wiedzieli, bo… byli lepsi ode mnie. Pochodzili z „normalnych” rodzin – ja nie. Mój świat się zatrzymał jak miałam 8 lat. Rak pokonał moją mamę. Wtedy zapadła cisza…… Ciszę przerywały odgłosy załamywanych rąk i spojrzenia pełne litości. I co teraz będzie? Nienawidziłam szczerze tych ukrytych spojrzeń i kuliłam się w sobie. Ale w duszy zawsze mi grało – Poczekajcie, ja Wam pokażę. Nie trzeba mi litości, chcę być taka sama jak inni. I zaczęłam swój bieg.

Falstart

Biegłam przez szkołę z czerwonym paskiem, potknęłam się na egzaminie do wymarzonego liceum z wykładowym angielskim. Pierwszy siniak. Bolał. Potknęłam się też na egzaminie na wymarzone studia z wykładowym angielskim. Siniak był jeszcze większy. Moje poczucie własnej wartości uderzyło o ziemię, Nigdy nie było wysoko, więc aż tak się nie potłukło, spokojnie. To pewnie za sprawą „prawd objawionych” w dzieciństwie przez dorosłych typu „Dzieci i ryby głosu nie mają, starsi mają pierwszeństwo, młodsi mają pierwszeństwo – w zależności od sytuacji, nie przeszkadzaj, bądź grzeczna, zachowuj się jak dziewczynka, nie bądź niewdzięczna, ustąp, najpierw obowiązki, potem przyjemności, zawsze jest coś do zrobienia, nie tak, źle..” Może jednak nie dam rady… 🙁

Światełko w tunelu

Zrezygnowana poszłam do pracy. Ale tu znów był rozpęd. Praca, praca, praca, praca, praca, praca…. Poczynając od składania i montażu żaluzji, poprzez ubezpieczenia, promocje, akwizycję, korepetycje, pracę w Londynie w kafejce, barze, agencji nieruchomości. I tak w kółko dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem i rok za rokiem. Ciągle w górę. Ciągle z poczuciem: Musisz mieć dobrą pracę, powinnaś mieć rodzinę, trzeba mieć samochód, trzeba jeździć na wakacje. Muszę, trzeba. Praca dom, praca dom, praca dom, praca dom, praca dom, dom, dom praca, praca dom…. Do wakacji, do świąt, do wiosny….. Pędziłam jak szalony chomik na karuzeli. I nawet w międzyczasie skończyłam studia, obroniłam się w wieku 39 lat. Bo “Halo, przecież trzeba mieć studia..”

Pamiętam, że dzień po obronie znalazłam się na terapii z totalną bezsilnością i wyczerpaniem. Kilka miesięcy, bo bardzo szybko dostałam to czego potrzebowałam, choć nie po to poszłam. A terapia obnażyła, że dorośli wcale nie mieli racji. Ani oni nie mieli racji, ani inni, którzy mówili „Aniu zrób to, zrób tamto, to trzeba tak, a tutaj musisz tak”. Wcale nie mieli racji! Zaczęłam się zastanawiać więc, bo jeżeli oni nie mieli racji, a ja zawsze miałam jakiś głos w sobie, którymi mówił: może by tak inaczej? A może dasz radę? A może możesz? Ciągłe jednak pragnienie bycia szczęśliwą, nawet gdyby trzeba było sobie to szczęście narysować. Więc może ja mogę mieć rację? I mogę robić to, co ja czuję i chcę? I obiecałam sobie też, że moja córka będzie mieć inaczej. Koniec ery grzecznych dziewczynek i ery społecznych dyrektyw!

Dobry zakręt 🙂

Zaczęłam od roweru, ale zawsze marzyłam o nartach.. Dodam że jestem po operacji kręgosłupa i lekarz jasno się wyraził, że narty nie są wskazane i jest to bardzo duże ryzyko urazu. Ale pewnego pięknego dnia w pracy poważnie wywróciłam się na schodach. Nic wielkiego, ale jednak się potłukłam. A kręgosłup – OK… Hmmm. Jaka jest więc różnica czy ja się przewrócę na stoku czy na schodach? Dobijało mnie również latanie za moja córka po stoku robiąc tylko zdjęcia. Mój mąż też zaczął jeździć, a ja ciągle nie. Wzięłam więc lekcje u instruktora i po 45 minut dostałam info „ Ania – kumasz co i jak, masz do tego dryg, idź ćwiczyć i baw się dobrze!” O bogowie! Jazda na nartach jest genialna! Więc można się nauczyć w wieku 40 lat. Śmieję się, że mam znajomych, którzy jeżdżą od czterdziestu lat, ja jeżdżę od czterdziestki:) Wiem, że muszę uważać, ok. Ale to chyba było pierwsze, gdzie się okazało, że może jednak dam radę. 

I kolejne

Rok później dołożyłam rolki i bardzo się cieszę, bo teraz mam coś na lato i na zimę. Sukcesywnie zaczęłam dokładać częstsze spotkania z przyjaciółmi, nawet jeśli trzeba na nie przejechać pół lub nawet cala Polskę. Przecież są pociągi. Weekendowe wyjazdy. Nowe kuchnie w restauracjach. Powoli zaczynałam odkrywać nowe moce plus fakt, że jestem po 40stce i … już nic nie muszę! Ja naprawdę wszystko mogę 🙂 Wszystkie oczekiwania innych zostały w mojej głowie spełnione. Swoja drogą nic mi to nie dało! Więc po co było tak gnać? Może można było wcześniej? No ale – zawsze lepiej późno niż wcale. Dodatkowo moja córka jest już prawie nastolatką, więc kolokwialnie mówiąc wyszłam z etapu pieluch i przedszkola. Staje się samodzielna. Co teraz? Teraz pora na spełnianie moich oczekiwań!

Wyjście!

No więc został mi jeszcze jeden duży temat do ogarnięcia a mianowicie praca. Pewnego styczniowego poranka zadałam sobie pytanie – „Czy ja rzeczywiście dalej chcę tam być i widzę się w korporacji do emerytury?” Tak po prostu, taka myśl. Żeby potwierdzić swoje NIE poprosiłam więc męża żeby mi wydrukował wypowiedzenie w dwóch egzemplarzach (jakbym się pomyliła:)) Wypisałam. Chciałam zobaczyć jak się z tym czuję. Położyłam na stole i patrzyłam. Sprawdzałam swoje myśli. O 5:00 rano było już w systemie firmowym. Po krótkiej rozmowie z przełożona, iż jest to decyzja nieodwołalna zaczęłam odliczać 3 miesiące do końca mojej pracy.

Odpoczynek i rys nowej drogi.

Myśląc sobie, że przecież szybko coś znajdę z pełną świadomością dałam sobie czas na odpoczynek. Naprawdę go potrzebowałam. Jeszcze pracując widziałam siebie na leżaku z książką we wtorek, w środę i każdy inny dzień tygodnia. Na wakacjach i na pikniku z córką. Widziałam siebie na rolkach, z muzyka na uszach, na spacerze, …na luzie. Zachłysnęłam się wolnością. W internecie znalazłam mnóstwo ciekawych szkoleń, artykułów, webinarów i podcastów. Świat się otworzył i okazało się, że jest mnóstwo ludzi, którzy nie żyją sztampowo i robią coś z pasją. Z tego uczynili swoją pracę. I ja postanowiłam zrobić tak samo. Ukończyłam roczną Profesjonalna Szkołę Coachingu, skończyłam kilka innych szkoleń,  które pozwoliły mi ustrukturyzować moją wiedzę plus zdobyć nowe narzędzia i sposoby do wspierania innych, w szybszym dochodzeniu do TEGO NAJWAŻNIEJSZEGO WNIOSKU. Jaki to wniosek? Życie nie zaczyna się po 40. To Ty możesz zacząć żyć, a nie spełniać oczekiwania innych. Możesz to zrobić szybciej niż ja, ale po 40. życie smakuje lepiej. Tak powstała moja marka.

Zaproszenie

Nareszcie po 40! Dlaczego? Patrzę teraz na życie w trzech etapach. Pierwszy do 20 roku życia: generalnie nie bardzo masz wpływ na cokolwiek. Wtedy chodzisz do podstawówki, do szkoły średniej idziesz na studia, jeżeli się uda, raczej nie decydujesz. Kolejny pomiędzy 20 i 40 rokiem życia: tu czujesz się dorosła, decydujesz, ale tak naprawdę chodzisz po omacku i odbijasz się od ścian, jakbyś grała w grę ale pominęłaś tutorial. Nie do końca wiesz, w którym kierunku chcesz iść. Ale tu się dzieją wielkie rzeczy: ślub, dzieci, ta praca, ten samochód, to mieszkanie. 

Te oczekiwania przesłaniają Ci świat. I człowiek biega z jednego miejsca na drugie żeby je spełnić i dopiero pod koniec tego etapu zaczyna wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi i wtedy zatrzymuje się przy czterdziestce. I to jest to! Etap statystycznie dłuższy niż oba poprzednie razem wzięte, ale z pełną decyzyjnością. Nie czas umierać. 

Teraz jest czas na życie – pełne, szczęśliwe, spełnione! W zgodzie z sobą. Czas na spełnianie marzeń! Czas, kiedy mogę (i Ty też!) robić to co chcę, kiedy wiem o co chodzi, kiedy wiem, co z tym zrobić, wiem w którą stronę iść, a w którą nie. Zatem cytując Kazika Staszewskiego: idę tam gdzie idę, nie idę gdzie nie idę. Pytanie jest proste – idziesz ze mną?